środa, 24 czerwca 2015

10 rzeczy, których nikt ci nie powie o byciu mamą



        Bycie mamą to niesamowita przygoda. Powiem więcej: to najwspanialsza przygoda życia. To wyzwanie, z którym nie może równać się żadne inne. Wspinaczka na Mont Blanc to przyjemny spacerek w porównaniu z tym, co czeka kobietę, która właśnie otrzymała bilet wstępu do niesamowitego i jedynego w swym rodzaju "parku rozrywki" zwanego macierzyństwem.
Gdy po raz pierwszy zobaczy ona tę wymarzoną, wyśnioną, albo może całkiem nieoczekiwaną wejściówkę przyozdobioną dwiema małymi kreseczkami, w jej wyobraźni pojawiają się liczne sceny związane z byciem mamą, które to sceny miała możliwość obserwować na szklanym ekranie, podczas zakupów w sklepie, na spacerze w parku czy w czasie podróży pociągiem. I podczas gdy w "realu" kobieta ta miała jeszcze jakąkolwiek szansę na to, by posiąść w miarę prawdziwą wiedzę na temat, który obecnie interesuje ją najbardziej, to wszelkie obserwacje świata kreowanego przez media, wiedzę tę skutecznie wypaczyły.
Przykład? Pierwszy z brzegu:
Przychodzi jedna znajoma pani do drugiej znajomej pani, która to pani jest mamą małego dziecka. Panie słodko witają się w drzwiach, pani domu oczywiście w nienagannie skrojonej garsonce (bez żadnej plamy po zupce czy też śladów czekoladowych łapek), nóżkami na wysokich szpileczkach, z paznokciami nieskalanymi wydrapywaniem plasteliny z dywanu. Kamera "najeżdża" na grzecznie siedzącą na dywaniku dziewczynkę, wokół której, niby niedbale, leży kilka klocków. Dywanik czyściutki, dziewczynka ślicznie uczesana, ubrana w markowe ciuszki grzecznie mówi "dzień dobry", po czym wraca do układania wieży z kilku sztuk klocków.
No i wystarczy. Bo co sobie nasza kobieta-przyszła mama teraz myśli? Ano myśli sobie, że bycie mamą to wyłącznie słodkie uśmiechy, strojenie małej księżniczki i spokojne, niezakłócone niczym ploteczki z koleżankami, podczas gdy jej pociecha, nie absorbując uwagi mamy ani odrobinę, rozkosznie bawi się w zasięgu wzroku. I nikt nie powie naszej, nieświadomej niczego, przyszłej mamie, co tak naprawdę czeka ją już zupełnie niedługo.

      Próbując przełamać więc tę wszechobecną zmowę milczenia, przedstawię teraz 10 tajnych, uporczywie ukrywanych  faktów. (*)
Oto one:
1. Przygotuj się na to, ze gdy zostaniesz mamą, bardzo prędko zapomnisz, ze łazienka posiada coś takiego, jak drzwi. Początkowo sama będziesz przynosiła swój mały skarb do tego intymnego miejsca po to, by mieć go cały czas na oku, w następnym zaś etapie twój słodki skarb samodzielnie będzie tam za tobą podążał, a gdy któregoś razu zdarzy ci się zdążyć zrobić użytek z drzwi, natychmiast zaalarmuje cię o tym głośnym krzykiem i próbą wyważenia tychże drzwi.

2. Zapewne przypuszczasz, iż matki mają wbudowany czujnik, który pozwala im na natychmiastową reakcję w przypadku płaczu dziecka. I jest to prawda, lecz tylko częściowo. Otóż czujnik ten działa w taki sposób tylko na początku trudnej drogi macierzyństwa, by w kolejnym etapie zmienić się w czujnik reagujący na brak odgłosów ze strony twej pociechy, a gdy pojawia się kolejny potomek, czujnik zaczyna reagować z dodatkową mocą. Dzięki temu wiesz już doskonale, że chwile spokoju muszą zostać okupione jakąś wielką katastrofą.

3. Gdy pewnego, niezbyt pięknego dnia zdarzy ci się zachorować (tak, tak, wierz mi - matki też czasami chorują!) i jakimś niewytłumaczalnym zbiegiem okoliczności uda ci się na chwilę położyć, natychmiast zostaniesz:
a) zjedzona - jeśli twój maluch jest jeszcze małym ssakiem, natychmiast skorzysta z okazji, by przyssać się do ciebie;
b) potraktowana jak kanapa, na której można wygodnie przysiąść, a nawet się położyć;
c) twoja rozpalona gorączką głowa stanie się poligonem doświadczalnym dla przyszłego adepta sztuki fryzjerskiej (pół biedy, jeśli do stylizacji zostaną użyte przedmioty do tego przeznaczone, gorzej - jeśli odbędzie się ona przy użyciu plasteliny lub gumy do żucia);
d) prędzej czy później (ale raczej prędzej) i tak zostaniesz przywrócona do pozycji wertykalnej.

4. Słowo "mama" - z pewnością najbardziej oczekiwane przez ciebie słowo i niezaprzeczalnie jedno z najpiękniejszych słów na świecie. Bądź jednak przygotowana na to, iż może nadejść taki moment (do którego prawdopodobnie nigdy i nikomu się nie przyznasz), kiedy będziesz już miała dość słyszanego po raz pięćdziesiąty w ciągu kwadransa ( a tych kwadransów trochę się uzbiera przez lata): "Mamo, jeść! Mamo, pić! Mamo siku! Mamo kupa! Mamo jestem głodna! Mamo, boli! Mamo, daj! Mamo jeść! Mamo, chcę! Mamo, nie chcę! Mamo, jeść! Mamo, zobacz! Mamo, nie patrz! Mamo, pomóż! Mamo jeść! Mamo, ja siama! Mamo, co to? Mamo, jeść! Mamo, dlaczego? Mamo, po co? Mamo, czemu? Mamo, jeść!" itp., itd. W sprzyjających okolicznościach może to trwać całe wieki, więc nic dziwnego, że w którymś momencie poczujesz się po prostu zmęczona. Nie martw się jednak - kiedyś musi się to skończyć (a wtedy może nawet zatęsknisz za tym wiecznym "Mamo ...").

5. Być może do tej pory żyłaś w przekonaniu, że znasz się tylko na tym, czego nauczyłaś się w szkole, czy w pracy. Mam więc dla ciebie wspaniałą wiadomość - od chwili, w której zostaniesz mamą, staniesz się jednocześnie człowiekiem-orkiestrą. Będziesz pielęgnować swe maleństwo niczym wykwalifikowana pielęgniarka, farmaceutyki będziesz miała w małym paluszku niczym prawdziwy farmaceuta, będziesz nauczycielką, malarką, cyrkowym klaunem, lekarzem, piosenkarką, szefem kuchni, dietetykiem, ślusarzem (gdy przyjdzie ci wydłubywać plastelinę z zamka w drzwiach) oraz wysokiej klasy specjalistą od rachunkowości (podobno z próżnego i Salomon nie naleje, a ty przecież będziesz musiała zaspokoić potrzeby dziecka i jeszcze opłacić wszystkie rachunki).

6. Przygotuj się na to, iż od tej chwili porządek stanie się dla ciebie pojęciem względnym, a mówiąc wprost - będzie odtąd istniał jedynie w twych marzeniach. Dość szybko przekonasz się, iż ambitny plan robienia porządków wspólnie z dzieckiem jest planem zupełnie nierealnym, postanowisz więc czekać z porządkami do chwili, aż dziecko utonie w objęciach Morfeusza. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że kilka razy nawet ci się to uda, wkrótce okaże się jednak, że prac pozostawionych na tę słodką chwilę błogiego spokoju jest tak wiele, że na sprzątanie zazwyczaj zabraknie ci już czasu (lub też najzwyczajniej w świecie zaśniesz gdzieś pomiędzy kuchnią a łazienką).
Jeśli zaś jesteś posiadaczką ogródka warzywnego i/lub kwiatowego, możesz już od dziś zacząć żegnać się z równymi grządkami i rabatkami, z marchewką spokojnie osiągającą swe przepisowe wymiary, ze szczypiorkiem strzelającym dumnie w górę, z porzeczkami, które powinny być zjedzone, gdy przyozdobią się czerwonym kolorem. Przygotuj się na to, że żadna truskawka nie doczeka swego truskawkowego koloru, porzeczki znikną z krzaczka jeszcze zielone, a pietruszka posiana malutką rączką twego szkraba, będzie rosnąć wszędzie, tylko nie tam, gdzie to sobie zaplanowałaś.

7. Prawdopodobnie do tej pory świetnie orientowałaś się w bieżących sprawach politycznych. Od teraz to się zmieni. I w sumie może nawet nie wyjdziesz na tym tak najgorzej, bo nie będziesz już wprawdzie wiedziała, kto jest aktualnie Ministrem Sprawiedliwości i jaka afera polityczna jest głównym tematem Wiadomości, za to będziesz miała świetną orientację w poczynaniach świnki Peppy, będziesz wiedziała, jaką aferę rozkręcił ostatnio ciekawski George i dlaczego Franklin postąpił niezbyt ładnie i jak z tego wybrnął.

8. Zdecydowanie poprawi się twoja koordynacja wzrokowo-ruchowa. Staniesz się mistrzynią w dobieganiu do dziecka i łapaniu go w locie podczas spadania z parapetu, a gotowanie obiadu z dzieckiem na ręku i telefonem przy uchu stanie się rutyną.

9. Zawsze będziesz miała przygotowane ubranie dla dzieci, nawet kilka wersji na wypadek nagłego przejścia upału w zamieć śnieżną, natomiast fakt, że w koszuli nocnej stoisz właśnie przed drzwiami z kluczem w ręku i pięcioma minutami do odjazdu autobusu uświadomi ci dopiero zdziwione spojrzenie własnego dziecka (ew. sąsiad z oczami jak 5 złotych). 

10. W okolicach obiadu (a czasami nawet podwieczorku) niejeden raz będziesz próbowała przypomnieć sobie, czy jadłaś już dziś śniadanie, czy jeszcze nie (w okolicach kolacji dojdziesz do wniosku, że szkoda zawracać sobie tym głowę i dokończysz niedojedzoną kaszkę). Ciepłe posiłki zaczniesz jadać około trzeciego roku życia dziecka (zakładając, że w międzyczasie nie pojawi się kolejne). A jeśli pozwalałaś sobie dotychczas na podjadanie słodkości lub pysznie niezdrowych fast foodów, od tej pory będziesz musiała robić to w ukryciu, bądź po prostu zrezygnować z tych szkodliwych praktyk (zdecydowanie polecam tę właśnie opcję - podjadanie w ukryciu jest operacją bezpieczną dopiero w godzinach późnowieczornych, co ma raczej zgubny wpływ na figurę).

          A na zakończenie najwspanialsza wiadomość dla Ciebie, przyszła mamo: 
Twoja wielka miłość do dziecka (nawet nie podejrzewasz, że można kochać aż tak mocno) sprawi, ze poradzisz sobie ze wszystkim. Owszem - będziesz miała chwile słabości i zwątpienia, jednak wystarczy jedno spojrzenie w oczy twego dziecka, jego szczery uśmiech i łapki otulone wokół twej szyi (nawet, jeśli będą nieco klejące), by wszelkie zwątpienie odeszło w zapomnienie, a każda przeszkoda stała się okazją do uświadomienia sobie, że nie masz pojęcia, jak mogłaś do tej pory żyć bez tej małej kruszynki obok ciebie.



* Powyższe punkty mogą nie mieć zastosowania w przypadku, gdy dysponujesz osobistym asystentem w postaci teściowej, mamy, siostry, bądź męża (co się podobno niekiedy zdarza w przyrodzie).

wtorek, 23 czerwca 2015

Zalando - warto czy nie warto?


Jakiś czas temu zgłosiłam się do testowania internetowego sklepu modowego Zalando. Ponieważ zostałam wybrana jako jedna z wielu testerek, otrzymując bon upominkowy do wykorzystania w tymże sklepie, czuję się zobowiązana, by przedstawić swoje wrażenia z zakupów i udziału w projekcie (czynię to zresztą z wielką przyjemnością ;-)
Prócz bonu upominkowego otrzymałam również kupony rabatowe (20% i 15% zniżki) do rozdania wśród znajomych oraz przewodnik po projekcie.
Do zakupów w Zalando zabierałam się jak pies do jeża, co wynikało przede wszystkim z braku zdecydowania co do tego, co chciałabym zakupić. Oferta sklepu jest bowiem naprawdę imponująca - od damskich butów, sukienek, spodni, torebek, przez męskie koszule, paski, zegarki, aż po dziecięce plecaki czy kapelusze. Ceny niektórych artykułów potrafią przyprawić o migotanie przedsionków, lecz spokojnie można znaleźć także coś na "normalną, polską kieszeń" (sklep jest niemiecki, z siedzibą w Berlinie). Na początku wybrałam kilka rzeczy, które umieściłam sobie na "liście życzeń", po czym zaczęłam zastanawiać się, którą z nich wybrać, by jak najmniej dopłacić do bonu. O dziwo, tym razem moje niezdecydowanie zostało nagrodzone, gdyż po kilku dniach otrzymałam e-maila z wiadomością, że niektóre z rzeczy, jakie obserwowałam, zostały jeszcze bardziej przecenione (o 50%), dzięki czemu mogłam zamówić nie jeden, a dwa artykuły. Zdecydowałam się w końcu na torebkę i sukienkę, dopłacając do tego "interesu" cale 3,20 zł (przesyłka w Zalando jest darmowa).

Zamówienie złożyłam późnym wieczorem w środę, natomiast przesyłkę otrzymałam w poniedziałek. Czas oczekiwania jest więc dość standardowy (prawdopodobnie byłby krótszy, gdyby nie weekend). Wszystko zapakowane w firmowe pudełko, a w środku, oprócz zamówionych rzeczy, również list przewozowy oraz instrukcja postępowania na wypadek zwrotu. Tu bardzo istotna informacja: na zwrot mamy aż 100 dni i jest on zupełnie darmowy. Nie musimy się tłumaczyć, dlaczego chcemy coś zwrócić - po prostu zamawiamy kuriera i odsyłamy towar, a zwrot pieniędzy otrzymujemy w ciągu 14 dni. 
Nie dane mi jednak będzie (przynajmniej tym razem) sprawdzić tego w praktyce, gdyż obydwie zamówione rzeczy bardzo mi się podobają. Torebka jest naprawdę ładna i funkcjonalna (ma krótkie uszy, jak i dłuższy pasek do noszenia na ramieniu), a sukienka wygodna, z dobrej jakości materiału - wszystko takie, jak na zdjęciach prezentowanych na stronie internetowej Zalando. 
Podsumowując - były to jedne z najbardziej udanych zakupów, jakie zdarzyło mi się zrobić. Mogę więc z czystym sumieniem polecić sklep Zalando i życzyć przyjemnych i satysfakcjonujących zakupów!


czwartek, 11 czerwca 2015

"Estera" - książka dla małych księżniczek i nie tylko


Miałam kiedyś ambitny plan przeczytania całego Starego Testamentu, od deski do deski. Wstyd przyznać, ale plan utknął gdzieś w okolicach Księgi Królewskiej. Nie udało mi się przebrnąć przez starotestamentalne wojny, niewole, królów i ich panowania. Tym samym nie poznałam również niesamowitej historii królowej Estery.
Na całe szczęście mam córki, one natomiast mają w swych zbiorach przepiękną książkę pt. "Estera". Autorkami są Monika Kustra i Magda Bloch, a wydana została przez Oficynę Wydawniczą Vocatio. Książka ma twardą oprawę i liczy 32 strony, z których każda jest zachwycająca - cała kartka jest niesamowicie kolorową ilustracją, na której umieszczony jest tekst. Czcionka jest dość duża, więc dziecko, które dopiero poznaje tajniki samodzielnej lektury, jest w stanie samo poradzić sobie z czytaniem, aczkolwiek naprawdę warto przeczytać ją wspólnie z dzieckiem.
Książka adresowana jest do dziewczynek, a kierowane w drugiej osobie liczby pojedyńczej słowa wstępu i zakończenia sprawiają, że każda mała księżniczka będzie cała zasłuchana, od samego początku, po ostatnie zdanie. Język książki jest prosty i zwięzły co sprawia, iż historia, która wydarzyła się wieki temu, staje się bliska nie tylko dziecku, ale i rodzicowi (zwłaszcza temu, któremu nie udało się przebrnąć przez wszystkie księgi Starego Testamentu ;-) Przewracając kolejne stronice przenosimy się w odległe czasy, ale jednocześnie, dzięki pięknym, kolorowym ilustracjom przeżywamy każde wydarzenie tak, jakby miało miejsce tu i teraz, a odniesienie historii królowej Estery do naszego życia podkreśla zakończenie książki, które pozwolę sobie przytoczyć:
"Również i ty, moja mała księżniczko, możesz wyrosnąć kiedyś na piękną i odważną kobietę. Musisz jedynie pamiętać, by zawsze ufać Bogu, ponieważ nikt ani nic nie jest w stanie oderwać ciebie od Jego miłości (Rz 8, 35-37)".
Gorąco polecam tę książkę wszystkim małym księżniczkom oraz ich rodzicom, a także braciszkom (bo niby dlaczego nie? ;-)
Do nabycia np tutaj


poniedziałek, 8 czerwca 2015

Wsiąść do pociągu byle jakiego czy do Pendolino?


Zaplanowałam wyjazd nad morze. Do pokonania 600 km z dziećmi (lat 6 i 3). Po dokładnym przeanalizowaniu możliwych połączeń okazało się, że w podróż "tam" najkorzystniej (pod względem czasowym, nie finansowym oczywiście) będzie nam udać się pociągiem Express Intercity Premium, czyli sławnym (czy może osławionym?) Pendolino. W sumie bardzo się przed tą możliwością nie broniłam, gdyż kobieca ciekawość niezmiernie domagała się, by ją zaspokoić w tym zakresie i przyjrzeć się z bliska temu cudeńku.
Ponieważ wyjazd nasz zaplanowany był ze sporym wyprzedzeniem, miałam możliwość skorzystania z internetowej opcji przedsprzedaży, która w naszym przypadku wyniosła 49 zł za bilet dla mnie, odpowiednia zniżka od tej kwoty dla 6-latka oraz 100 % zniżka dla 3- latka.
Teraz pozostało nam tylko spakować się i wyruszyć po przygodę.
 Na początku tejże przygody musiałam dostać się wraz z dziećmi do Warszawy (Pendolino niestety nie zahacza o Lublin), ale z tym nie  było żadnego problemu - TLK relacji Lublin-Warszawa kursują dość często i jedynym moim zmartwieniem było to, iż na przesiadkę w Warszawie Wschodniej miałam mieć tylko 8 minut, a biorąc pod uwagę, iż miałam ze sobą dwójkę dzieci, wózek i plecak, nie było to sprawą zbyt prostą (dla tych, którzy nie mieli przyjemności przesiadać się na tymże dworcu, małe wyjaśnienie: Dworzec Warszawa Wschodnia nie posiada wind, za to mnóstwo schodów do pokonania). Moje obawy okazały się jednak zupełnie niepotrzebne: bardzo miły konduktor z TLK poinformował mnie, z którego peronu będzie odjeżdżał Pendolino, a inny uprzejmy pracownik kolei sprawnie pomógł mi znieść wózek z dzieckiem oraz wtaszczyć go na właściwy peron. Gdy nasz wyczekany, wytęskniony Pendolinek niczym cichutka myszka pojawił się wreszcie na stacji, kolejny uczynny konduktor pomógł mi wnieść wózek do środka. I tu dwie uwagi: pozytywne zaskoczenie postawą pracownika, negatywne zaś tym, że do tak "wypasionego" pociągu nie da się swobodnie wjechać wózkiem. Nie wiem, czy dotyczy to wszystkich wagonów (może te, w których są miejsca dla osób niepełnosprawnych posiadają jakieś lepsze rozwiązanie?), jednak tutaj napotkałyśmy "za wysokie progi na nasze nogi ;-).
No ale szczęśliwie znalazłyśmy się w środku. Tu konduktor nas nie opuścił, lecz poprosił o pokazanie biletu, by pokierować nas na właściwe miejsca. Gdy tylko spostrzegł, iż bilet zakupiony jest przez internet, od razu zaproponował nam lepszą lokalizację! Bo co się okazało: otóż przy internetowym zakupie nie ma możliwości wyboru przedziału dla podróżnych z dzieckiem, a takowe przedziały istnieją (o czym dowiedziałam się dopiero od konduktora). Ponieważ przedział ten był jednak zajęty (przez 3 mężczyzn i ani jedno dziecko - pewnie pani w kasie uznała, że panowie to takie duże dzieci), konduktor zaproponował nam przejście do przedziału w pierwszej klasie! Jednak po chwili wspólnie ustaliliśmy, iż zachowanie całkowitego spokoju przy dwójce małych dzieci mogłoby nie wypaść najlepiej (a o komfort współpasażerów z kl.1 również należy dbać), propozycję przeniesienia otrzymali trzej panowie, z czego skwapliwie skorzystali. My natomiast, ledwo panując (to ja) i nie panują wcale (to dzieci) nad okrzykami radości, rozgościłyśmy się w 4 - osobowym przedziale. Dzieciaki natychmiast rozpoczęły eksplorację wszelkich możliwości tam się znajdujących, a jest tego sporo. 
Każdy fotel można lekko wysunąć do przodu, przy każdym znajduje się składany stolik, działająca (!) wtyczka, a na górze lampka (również działająca), duże okno przysłonić można roletą, przy drzwiach znajduje się miejsce na bagaż oraz wieszaki na ubrania, pod stopami zaś czyściutka wykładzina. Jakieś piętnaście minut po zajęciu przedziału przychodzi miła pani, która serwuje herbatę, kawę lub sok (do wyboru, wliczone w cenę biletu). Po wypróbowaniu wszystkich siedzeń, dwudziestokrotnym złożeniu i rozłożeniu stoliczków, trzydziestokrotnym włączeniu i wyłączeniu lampek i pięćdziesięciokrotnym zasunięciu i odsunięciu rolety na oknie, nadszedł moment,  by wyruszyć na poszukiwanie toalety. Pierwsza, jaką napotkałyśmy, była maciupeńka (jak dla Pana Maluśkiewicza) i z ledwością wszystkie trzy tam się upchnęłysmy, dlatego też nie dałyśmy za wygraną i po pokonaniu kolejnego rzędu siedzeń odkryłyśmy inną - dużą, z drzwiami rozsuwanymi po naciśnięciu przycisku, z przewijakiem i ułatwieniami dla osób niepełnosprawnych. Przede wszystkim zaś było tu cicho i nie trzęsło i nasza biedna 3-latka, która w poprzednim pociągu niemal płakała ze strachu w głośnej i "skaczącej" toalecie, w końcu mogła bez stresu załatwić swoją potrzebę. Dzieciom tak się tam podobało, że aż kolejka się pod drzwiami utworzyła. W końcu udało mi się nakłonić je do powrotu do naszego przedziału. 
Niestety czas mijał bardzo prędko i nieubłaganie zbliżaliśmy się do naszej stacji docelowej, o czym poinformował nas głos płynący z głośnika. Tenże głos poinformował nas również, iż w pociągu znajduje się osoba dbająca o porządek, którą można poprosić, jeśli się nabałaganiło ("głos" ujął to nieco inaczej, ale sens był mniej więcej taki właśnie). Napis w przedziale obwieszczał, iż pociąg jest monitorowany, a ponieważ mimo usilnych starań nie udało mi się uprzątnąć z wykładziny wszystkich okruszków, dlatego w tym momencie poczułam się jak bohater filmu "Truman show". Niestety czasu było już zbyt mało, by udać się na poszukiwanie wspomnianej osoby, zajmującej się utrzymaniem czystości, tak więc czując się jak przestępca uciekający z miejsca zbrodni, opuściłyśmy Pendolino.
Daję słowo - pierwszy raz w życiu wysiadłam z pociągu nie oblepiona brudem przyklejonym do własnego potu i bez charakterystycznego stukotu w uszach, towarzyszącego jeszcze przez kolejne kilka godzin. Nie ucierpiały także moje zatoki, które buntują się przy każdej mocniejszej klimatyzacji (przed podróżą obawiałam się tego bardzo, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie - klimatyzacja działała idealnie).
Podsumowując: ogólne moje wrażenie - bardzo na "tak".
Plusy:
- przemiła, przyjazna i bardzo pomocna obsługa;
- cichutko, czyściutko, schludnie, ładnie i estetycznie;
- 4-osobowe przedziały dla podróżnych z dziećmi;
- wydzielone miejsce na wózki i duże bagaże;
- stoliczki i światła przy każdym siedzeniu;
- kawa, herbata, soczki w cenie biletu;
- monitoring;
- szybko i wygodnie;
Minusy:
- brak możliwości zakupu w przedsprzedaży biletu w przedziale dla podróżnych z dziećmi;
- wysoka cena w przypadku "normalnego" zakupu biletu;
- brak możliwości swobodnego wjechania wózkiem do pociągu;
- mała odległość między naprzeciwległymi fotelami w przedziale (w przypadku obcych sobie osób jest to dość krępujące);
- fotele oddzielone wysokimi podłokietnikami, co uniemożliwia ew. położenie dziecka na dwóch sąsiadujących fotelach (a nie rozsuwają się one na tyle, by dziecko mogło sobie spokojnie spać).

 Życzymy miłej podróży!


P.S.
Nie jestem pracownikiem PKP (nie jest nim także mój mąż, mama, tata, siostra, brat, sąsiadka, koleżanka etc.),a powyższy post nie jest w żaden sposób sponsorowany przez spółkę PKP, lecz jest tylko i wyłącznie moją subiektywną oceną ;-)