Plotę i plotę - od dwóch tygodni mniej więcej. I wciągnęło mnie okrutnie. A co? A papierowa wiklina mnie wciągnęła. Na razie nieporadnie jeszcze, ale nie zrażam się drobnymi wpadkami, lecz dzielnie plotę dalej.
Jakiś czas temu byłam z dzieckiem na warsztatach wyplatania z prawdziwej wikliny i już po pięciu minutach wyplatania wiedziałam ,że to nie dla mnie (choć moje dziecko radziło sobie całkiem nieźle) - za słabe mam chyba ręce do tego rękodzieła. Więc gdy zaczęłam swoją przygodę z wikliną papierową, byłam wprost zachwycona łatwością wyplatania.
A przed pomalowaniem było tak:
I zupełnie nieudany kurczak (którego rozmiary nieco przerosły pierwotny zamysł):
No i jeszcze koszyczek, który własnoręcznie wyplotłam, po czym własnoręcznie zepsułam, malując farbą alkidową (w dodatku starą i zbryloną). Miał to być koszyczek do sypania kwiatków (u nas w parafii sypie się kwiatki podczas Rezurekcji i moje dziewczyny zapragnęły to robić w tym roku), zależało mi więc na tym, by koszyczek był biały. Mam piękne farby akrylowe: czerwoną, żółtą, zieloną, szarą, niebieską, ale ani grama białej. Znalazłam na strychu resztkę farby po malowaniu drzwi i niestety postanowiłam jej użyć. Rezultat jest niezbyt ciekawy. Jedyna pociecha, że dziewczynkom i tak się podoba (dzieci są wspaniałe - zawsze zachwyca je to, co mama zrobi, przynajmniej na razie - pewnie z biegiem czasu to się zmieni niestety), a Ania od razu zagarnęła koszyczek dla siebie.
To na razie tyle ;-) ale w planach już są kolejne plecionki.